niedziela, 18 lutego 2018

Kobieta uległa?

 Jestem facetem, facetem po trzydziestce, jestem biały, noszę jeansy i mam żonę. Jest mi wstyd. Wstydzę się i przepraszam świat za to, że jest mi łatwiej, wszystko mi wolno i nikogo nie szanuję. Wstydzę  się, że o nic nie walczę, nie chodzę na demonstracje i w damskim zawodzie jestem rodzynkiem a moje vis a vis w zawodzie męskim nie ma szans, chyba, że jest siedem razy lepsza. Dlatego walczy.

Kobieta. Obiekt mojego pożądania jako mężczyzny, najwyższy stopień piękna, symbol domowego ogniska, opieki i ciepła. Od niedawna drapieżnik, konkurent i łowca. Świat idzie do przodu, role się zmieniają, pewne wartości się dewaluują. Wszystko się zmieniło bardzo szybko i teraz trudno się połapać, kto tak naprawdę jest kim w tym cholernie porąbanym świecie. Kobiety to już nie tylko matki, ciche kochanki, czy woźne w szkole. Kobiety teraz to wyzwolone, bezwzględne i brutalne rekiny, które piastują najważniejsze funkcje w firmach, na uczelniach, w telewizji czy w polityce. Coraz częściej kierownikami są kobiety, kobiety nie są już tylko nauczycielkami w klasach 1-3, ale zajmują wysokie funkcje na najważniejszych uczelniach, nie są tylko pogodynkami w "Wiadomościach", ale rządzą całymi stacjami, a w życiu politycznym zaczynają wychodzić na samo czoło stawki.

Kobiety stają się coraz bardziej świadome swojej ogromnej wartości, są coraz ważniejsze w życiu publicznym i totalnie zacierają granice, które kiedyś istniały z racji przynależności do jednej z płci. Są po prostu ważne i aby to udowodnić, nie muszą już robić rewolucji - kobiety rządzą! Nie są już tylko pięknym dodatkiem do wartościowego mężczyzny, w dzisiejszych czasach same są już wartością i to ewentualnie do nich można dobierać atrakcyjne, męskie dodatki w postaci ładnej, młodej buzi, ewentualnie tyłka bądź popiersia. Kobiety preferują przecież teraz związki partnerskie - równouprawnienie, brak patriarchatu, zero uległości mężczyźnie.

I niby wszystko idzie w dobrą stronę, niby kobiety są coraz bardziej świadome, wyzwolone i niezależne od mężczyzn. Aż tu nagle przychodzi moment, że cała ta teoria równości płci i nieuległości kobiet bierze w łeb. Wychodzi ekranizacja przygód super biznesmena o specyficznych upodobaniach i kobiety szaleją. Jasne, nie wszystkie. Każda, która mówi o filmie twierdzi, że jest do bani, że w ogóle jej się to nie podoba i że generalnie to gówno jakieś dla młodych siks. Nikomu film się nie podoba. Nikomu. Pytanie brzmi skąd te liczby, które pokazują, że film ten był absolutnym hitem we wszystkich kinach, w których go wyświetlano?!

Historia "Kopciuszka" przeniesiona w realia XXI wieku. On - super przystojny, super bogaty, super wyedukowany seksualnie. Ona - skądś tam, skromna, biedna, niepozorna. Spotykają się, zaczyna między nimi iskrzyć, dochodzi do tego, do czego dojść musiało. Ale nie takiego zwykłego. Kogo zdziwiłoby takie zwykłe coś? Erika Mitchell (autorka książki) o tym wiedziała i pojechała po całości, wrzucając do ich sypialni bicze, pejcze, wibratory i wszystkie inne rzeczy, od których pisania powyginałoby mi moje skromne paluszki. Do tego przywiązała główną bohaterkę do obciągniętego skórą łóżka i kazała milionerowi walić ją po dupie batem. No słodko. Słodko, pikantnie i dziko!

No i fajnie, że taka historia jest, fajnie, że ma swoich fanów, fajnie, że się gdzieś tam kręci w multimedialnym wszechświecie, ale fajnie to nie jest wystarczające słowo, aby opisać fenomen zjawiska zwanego "Greyem" i nikt mi nie powie, że szaleją na jego punkcie tylko te wszystkie zakompleksione babki, które dalej siedzą w nieszczęśliwych związkach z grubymi mężami, którzy wolą walnąć kolejnego browara zamiast przywiązać je do kanapy i naparzać po zadku. To  niemożliwe, bo wtedy liczby nie byłyby tak imponujące. A w pierwszy weekend emisji w polskich kinach, pierwszą część produkcji obejrzało prawie dziewięćset tysięcy widzów i zarobiła ona siedemnaście milionów złotych! No sam się taki wynik z pewnością nie nabił. Niedawno wyszła część trzecia. Otwarcie, co prawda najsłabsze w całej serii, ale miliard zarobiony. Tak, miliard.

Nasuwa się więc pytanie, kto tak fantastyczny rezultat nabił? Nie można tego określić jednoznacznie, ale chyba jednak jest coś w tym, że nie były to same frustratki. Jest coś w tym, że przekrój kobiet, które obejrzały tą "superprodukcję" jest bardzo szeroki i bardzo możliwe, że jest tam jednak wiele wyzwolonych kobiet, o których była mowa wcześniej. Z czego to wynika? No właśnie, z czego? Może z tego, że jest tam gdzieś w każdej kobiecie, mniej lub bardziej, świadoma chęć, a może nawet potrzeba uległości? Że cała ta poza przybierana w ciągu dnia, poza silnej i niezależnej, drapieżnej jak diabli kocicy rozmywa się w nocy i przybiera formę zagubionej, delikatnej kotki o maślanych oczach, która chce, by ją przytulić, a później ostro złapać za tyłek, rzucić na łóżko i robić te wszystkie rzeczy, o których myśli się w samotności, tuż przed snem.

Fajny mem rzucił mi się ostatnio w oczy. Była na nim kobieta i podpis, że obojętnie jak by nie była silna, zawsze będzie czekać na kogoś silniejszego od niej. Dodatkowo w Internet wrzuciła go właśnie kobieta. Czyżby więc, prawda była jednak po tej stronie? Czyżby cała ta nowa wizja kobiet to tylko poza? Przyjmowana jako alternatywa na męską bezczynność? Może więc jest tak, że kiedyś wszystko było na swoim miejscu, facet od zarania dziejów robił, co do niego należało, czyli zostawiał rano chałupę pod opieką kobitki i szedł walczyć o to, żeby mieć co przynieść popołudniu. I kiedyś był to mamut, a potem wypłata. Kiedyś szedł na polowanie, później zaczął łazić do roboty. Teraz? Chodzi do kosmetyczki i nosi rurki.

I nie chodzi o to, żeby kogoś krytykować. Każdy robi, to co lubi. Ale faktem jest, że się nam tożsamość na przestrzeni kilku ostatnich lat mocno rozjechała. Nie wiem, kto zaczął. Pytanie brzmi: kto skończy? W ogóle się kobietom nie dziwię, żeby nie było. Mają potencjał i przyszedł kolejny okres, że to pokazują. Kiedy wojny światowe pochłonęły miliony męskich istnień to kobiety właśnie wsiadły na traktory, chwyciły młotki i spawarki i zaczęły robić wszystko to, co do tej pory wydawało się domeną mężczyzn. Jakaś analogia? Przecież jeszcze parę lat temu większość rodzin wyglądała praktycznie identycznie: wąsaty szeryf wychodził rano na łowy, a jego wierna połowica z wałkami na głowie czekała do wieczora aż ten przyniesie łup.Teraz? No nie jest tak jednokolorowo, każda rodzina jest inna, a role w niej przydzielone są w różnoraki sposób. Zagadką jest to, że nie było żadnej wojny...

I może jest tak, że kiedyś kobiety nie pchały się tak masowo do polityki, biznesu czy nauki, bo wiedziały, że facet robi to dobrze, więc po co się wpieprzać? Akceptowały to, że te wszystkie wojny, konflikty, spory były męską domeną i faceci się w tym świetnie odnajdują. Czyżby w takim razie było tak, że właśnie przestali i kobiety biorą sprawy w swoje ręce? Czyżby w takim razie było tak, że rzygają już miękkimi fajami, które używają odżywek do paznokci, więc same zakładają spodnie i zaczynają decydować o losach świata, bo wiedzą, że jak same tego nie zrobią, to nikt tego za nie nie zrobi? Że są silne, bo muszą być silne, bo mężczyźni już nie są silni. Że czekają z utęsknieniem aż porwie je jakiś drwal z brodą (ale nie taką od stylisty brodowego) i powie im co mają robić. I one chętnie to zrobią. Bo za chwilę znowu wyjdzie jakiś film o super kochanku, co krępuje ręce i łaskocze po pępku. I znów kobiety oszaleją. I dalej nie będzie wiadomo, czy one to lubią, czy tylko udają? Udają, że im się to podoba albo udają, kiedy zakładają obcisłą marynarkę i siadają za biurkiem z napisem: "Prezes".

1 komentarz: