środa, 2 maja 2018

Polak Polakowi bratem

Z pisaniem wszelakich prac czy z nauką jest tak jak ze sprzątaniem - kiedy masz to robić, szukasz wszelakich okazji do tego, aby... tego nie robić. Tym sposobem trafiłem na program traktujący o futbolu, a że wszystkie substytuty nauki są od niej lepsze - wybrałem "Misję Futbol".

Co mnie uderzyło? Rześki i sensownie mówiący pan Dariusz. Żeby była jasność, pana Dariusza darzę ogromnym szacunkiem, gdyż spędziłem z nim wiele pamiętnych wieczorów i przeżyłem wiele wzruszeń, jak choćby przy narodzinach "Księcia Paryża", kiedy to bodaj po raz pierwszy poważnie wzruszyłem się na meczu reprezentacji. Uwielbiam mecze pod jego wodzą, ale przyznam, że przez ostatnie lata oglądam je raczej z nadzieją na usłyszenie czegoś barwnego niż jak 15-20 lat temu, żeby się czegoś ciekawego dowiedzieć. W każdym razie klasyk - prawdziwy fan sportu i gwarancja emocji, bo kiedy wchodzi na wyższe tony, nawet jeśli często mija się z prawdą (Miller, Miller, Kimiś), cudownie go słuchać.

I siedzi sobie pan Dariusz i mówi całkiem spokojnie i całkiem sensownie. To znaczy, w granicach rozsądku sensownie. Panowie (był jeszcze prowadzący Pol, Borek i Rudzki) rozmawiali o Piłkarzu Rodaku z Bawarii. I właściwie wszyscy, jak jeden mąż postanowili wziąć go w obronę. Bo nie strzela, bo narzeka, bo nie błyszczy, bo Niemcy mają pretensje. Rzecz jasna - niesłuszne. Jak można mieć pretensje do Roberta, skoro wszystko robi jak należy? Tylko te głupie bramki nie chcą wpadać, a w poważnych meczach gdzieś się zatraca. Poza tym wszystko spoko.

Żeby była jasność - Robert Lewandowski wielkim piłkarzem jest. Gladiator, wspaniały snajper, zawodowiec - co do tego wątpliwości nie ma. Ale nie widzę nic złego w tym, że czasem ktoś go skrytykuje, tym bardziej, kiedy, jak teraz, ta krytyka jest słuszna. No bo do cholery jest! Bundesligę przemilczmy, bo gdyby na szpicy w Bayernie grał Maciej Korzym też nastukałby parę goli. W Monachium chodzi tylko o Ligę Mistrzów, a tam Lewandowskiego nie widzieli od 1/8 finału! Gdyby na Bernabeu Lewandowski zagrał, to może dałoby się jednak Real wyeliminować i w końcu wystąpić w wytęsknionym finale.

I słucham tak sobie, jak to przecież nie słabsza forma naszego (to chyba tutaj kluczowe słowo) piłkarza jest powodem całego zamieszania, a np. to, że Heynckes wymyślił jakiegoś zmiennika i teraz Robert nie gra z ogórkami i nie jest w meczowym rytmie. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że dokładnie rok wstecz były lamenty, że nasz zawodnik jest eksploatowany bez przerwy i nie ma już siły w kluczowych momentach. Teraz zatracił instynkt killera i jak już poczuje rytm to sędzia-świnia akurat kończy mecz. Tak sobie myślę, że Lewandowski ma w zespole taki status, a trener jest tak ludzki, że chyba dogadanie tej kwestii wedle życzenia piłkarza nie byłoby aż tak wielkim problemem.

Kolejna sprawa to muskulatura Roberta. Tytaniczna praca, jaką wykonał nie działa jednak na jego korzyść, bo teraz już nie jest tak gibki, przez co Ramos i Varane schowali go do kieszeni. Pomógł im też fakt, że sami ważą po 56 kilogramów, przez co są bardziej ruchliwi. Kwestii presji na sportowcu nie poruszę, bo to tłumaczenie jest dla mnie śmieszne. Rzecz jasna - jest ogromna. Ale radzenie sobie z nią przynosi korzyści, które są w stanie ją zrekompensować, umówmy się. Rzutem na taśmę pan Dariusz próbował udowadniać, że przecież sam Ronaldo też był niewidoczny. Cóż, szukanie pociechy w czyimś niepowodzeniu również pozostawię bez komentarza.

Ciężko stawia się zarzuty piłkarzowi, który jest dobrem narodowym, dał Polakom więcej radości niż wszyscy celebryci razem wzięci i dzięki któremu dziennikarze mają o czym pisać, bo nawet kiedy puści bąka - jest news. Podobnie było na początku sezonu, kiedy między wierszami powiedział o kolegach z szatni, że są za ciency, żeby konkurować o najwyższe cele i że jeśli Bayern chce się liczyć, to powinien pomyśleć o poważnych wzmocnieniach (pomyśl tylko, że ktoś mówi twojemu szefowi, że żeby wasza firma działała prawidłowo, to powinien zainwestować w kadry, bo z tymi frajerami - więc także z tobą, sukcesu nie będzie). Wtedy również wzięto go w kokon: dobrze, że wygarnął Niemcom, bo ma prawo, bo jest wielki, bo ma rację, bo Uli sępi kasy, kupuje jakich Jamesów czy Tolissów (oni akurat na Bernabeu byli i zagrali) a nie inwestuje w Neymara czy jemu podobnych.

Robert Lewandowski jest wspaniałym zawodnikiem, bodaj pierwszym człowiekiem w kolejce, zaraz po dwóch nietykalnych gościach z innej planety. Zrobił wiele dobrego, wiele pewnie jeszcze przed nim. Ale na miłość boską, jest tylko człowiekiem. Wiadomo, naszym człowiekiem - Polakiem, ale to nie zmienia faktu, że można na niego czasem spojrzeć krytycznym okiem. Szczególnie, kiedy nie jest to żółć wylewana przez zazdrośników, ale stwierdzenie faktu - nie jest w formie i spala się w dużych meczach Bayernu, a jego największy wyczyn w Lidze Mistrzów miał miejsce już dawno i to w żółtej koszulce. Wypada tylko wierzyć, że w najbliższym czasie oczyści głowę, nabierze dystansu i za ponad miesiąc spełni pokładane w nim 38 milionów nadziei. I wtedy Panowie, siedźcie sobie w studiu, nie szczędźcie pochwał i wszyscy się cieszmy. Ale dopiero wtedy.

Morał z tej historii jest krótki i niektórym znany: masz robotę, to się nią zajmij.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz