Z pisaniem wszelakich prac czy z nauką
jest tak jak ze sprzątaniem - kiedy masz to robić, szukasz
wszelakich okazji do tego, aby... tego nie robić. Tym sposobem
trafiłem na program traktujący o futbolu, a że wszystkie
substytuty nauki są od niej lepsze - wybrałem "Misję Futbol".
Co mnie uderzyło? Rześki i sensownie
mówiący pan Dariusz. Żeby była jasność, pana Dariusza darzę
ogromnym szacunkiem, gdyż spędziłem z nim wiele pamiętnych
wieczorów i przeżyłem wiele wzruszeń, jak choćby przy
narodzinach "Księcia Paryża", kiedy to bodaj po raz
pierwszy poważnie wzruszyłem się na meczu reprezentacji. Uwielbiam
mecze pod jego wodzą, ale przyznam, że przez ostatnie lata oglądam
je raczej z nadzieją na usłyszenie czegoś barwnego niż jak 15-20
lat temu, żeby się czegoś ciekawego dowiedzieć. W każdym razie
klasyk - prawdziwy fan sportu i gwarancja emocji, bo kiedy wchodzi na
wyższe tony, nawet jeśli często mija się z prawdą (Miller,
Miller, Kimiś), cudownie go słuchać.
I siedzi sobie pan Dariusz i mówi
całkiem spokojnie i całkiem sensownie. To znaczy, w granicach
rozsądku sensownie. Panowie (był jeszcze prowadzący Pol, Borek i
Rudzki) rozmawiali o Piłkarzu Rodaku z Bawarii. I właściwie
wszyscy, jak jeden mąż postanowili wziąć go w obronę. Bo nie
strzela, bo narzeka, bo nie błyszczy, bo Niemcy mają pretensje.
Rzecz jasna - niesłuszne. Jak można mieć pretensje do Roberta,
skoro wszystko robi jak należy? Tylko te głupie bramki nie chcą
wpadać, a w poważnych meczach gdzieś się zatraca. Poza tym
wszystko spoko.
Żeby była jasność - Robert
Lewandowski wielkim piłkarzem jest. Gladiator, wspaniały snajper,
zawodowiec - co do tego wątpliwości nie ma. Ale nie widzę nic
złego w tym, że czasem ktoś go skrytykuje, tym bardziej, kiedy,
jak teraz, ta krytyka jest słuszna. No bo do cholery jest!
Bundesligę przemilczmy, bo gdyby na szpicy w Bayernie grał Maciej
Korzym też nastukałby parę goli. W Monachium chodzi tylko o Ligę
Mistrzów, a tam Lewandowskiego nie widzieli od 1/8 finału! Gdyby na
Bernabeu Lewandowski zagrał, to może dałoby się jednak Real
wyeliminować i w końcu wystąpić w wytęsknionym finale.
I słucham tak sobie, jak to przecież
nie słabsza forma naszego (to chyba tutaj kluczowe słowo) piłkarza
jest powodem całego zamieszania, a np. to, że Heynckes wymyślił
jakiegoś zmiennika i teraz Robert nie gra z ogórkami i nie jest w
meczowym rytmie. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że dokładnie
rok wstecz były lamenty, że nasz zawodnik jest eksploatowany bez
przerwy i nie ma już siły w kluczowych momentach. Teraz zatracił
instynkt killera i jak już poczuje rytm to sędzia-świnia akurat
kończy mecz. Tak sobie myślę, że Lewandowski ma w zespole taki
status, a trener jest tak ludzki, że chyba dogadanie tej kwestii
wedle życzenia piłkarza nie byłoby aż tak wielkim problemem.
Kolejna sprawa to muskulatura Roberta.
Tytaniczna praca, jaką wykonał nie działa jednak na jego korzyść,
bo teraz już nie jest tak gibki, przez co Ramos i Varane schowali go
do kieszeni. Pomógł im też fakt, że sami ważą po 56 kilogramów,
przez co są bardziej ruchliwi. Kwestii presji na sportowcu nie
poruszę, bo to tłumaczenie jest dla mnie śmieszne. Rzecz jasna -
jest ogromna. Ale radzenie sobie z nią przynosi korzyści, które są
w stanie ją zrekompensować, umówmy się. Rzutem na taśmę pan
Dariusz próbował udowadniać, że przecież sam Ronaldo też był
niewidoczny. Cóż, szukanie pociechy w czyimś niepowodzeniu również
pozostawię bez komentarza.
Ciężko stawia się zarzuty
piłkarzowi, który jest dobrem narodowym, dał Polakom więcej
radości niż wszyscy celebryci razem wzięci i dzięki któremu
dziennikarze mają o czym pisać, bo nawet kiedy puści bąka - jest
news. Podobnie było na początku sezonu, kiedy między wierszami
powiedział o kolegach z szatni, że są za ciency, żeby konkurować
o najwyższe cele i że jeśli Bayern chce się liczyć, to powinien
pomyśleć o poważnych wzmocnieniach (pomyśl tylko, że ktoś mówi
twojemu szefowi, że żeby wasza firma działała prawidłowo, to
powinien zainwestować w kadry, bo z tymi frajerami - więc także z
tobą, sukcesu nie będzie). Wtedy również wzięto go w kokon:
dobrze, że wygarnął Niemcom, bo ma prawo, bo jest wielki, bo ma
rację, bo Uli sępi kasy, kupuje jakich Jamesów czy Tolissów (oni
akurat na Bernabeu byli i zagrali) a nie inwestuje w Neymara czy jemu
podobnych.
Robert Lewandowski jest wspaniałym
zawodnikiem, bodaj pierwszym człowiekiem w kolejce, zaraz po dwóch
nietykalnych gościach z innej planety. Zrobił wiele dobrego, wiele
pewnie jeszcze przed nim. Ale na miłość boską, jest tylko
człowiekiem. Wiadomo, naszym człowiekiem - Polakiem, ale to nie
zmienia faktu, że można na niego czasem spojrzeć krytycznym okiem.
Szczególnie, kiedy nie jest to żółć wylewana przez zazdrośników,
ale stwierdzenie faktu - nie jest w formie i spala się w dużych
meczach Bayernu, a jego największy wyczyn w Lidze Mistrzów miał
miejsce już dawno i to w żółtej koszulce. Wypada tylko wierzyć,
że w najbliższym czasie oczyści głowę, nabierze dystansu i za
ponad miesiąc spełni pokładane w nim 38 milionów nadziei. I wtedy
Panowie, siedźcie sobie w studiu, nie szczędźcie pochwał i
wszyscy się cieszmy. Ale dopiero wtedy.
Morał z tej historii jest krótki i
niektórym znany: masz robotę, to się nią zajmij.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz