poniedziałek, 14 maja 2018

Rosnę, nie myślę, ale lubię to! Pomóż mi

Tożsamość – wizja siebie, stosunek do siebie i otaczającego świata. Pojęcie bardzo skomplikowane, więc jak nie trudno się domyślić – złożony jest również proces jego tworzenia. O formie owego procesu decyduje więc, wiele czynników, a także bierze w nim udział, bezpośrednio lub pośrednio, chcąc lub nie chcąc, wielu ludzi. Machina. Lawina zdarzeń, przypadków, relacji, kontaktów, emocji, doświadczeń. I to wszystko w świecie, w którym własną wartość mierzy się kciukami podniesionymi do góry w ekranie smartfona. Powodzenia.

Powiedzieć, że współczesny świat jest dziwny to nic nie powiedzieć. Nazwać go szalonym to ledwo nakreślić jego problemy. Stwierdzić, że pędzi to... to właściwie nic, bo tak właśnie jest. Dzisiejszy świat jest szalony, pędzi sam nie wie gdzie, coraz szybciej, wciąż stawiając sobie nowe cele i wyzwania. Więcej, szybciej, jeszcze więcej i jeszcze szybciej, nie zawsze lepiej, bo skoro nie wiadomo, co znaczy dobrze, to skąd wiedzieć, co znaczy lepiej? Więcej odbiorców, więcej informacji, szybciej rozsyłanych, o coraz większym zasięgu, żeby jak najszybciej dotarły do ludzi. Najlepiej wszystkich. Dużo i szybko. Najwięcej i najszybciej. Ciągle. Bez przerwy.


Drzwi do całego świata
Nowe media rządzą. Panują niepodzielnie. W nich tkwi siła i potencjał i każdy chce w nich zaistnieć. A nawet jak nie chce to musi. I ma to swoje dobre strony. Bo dzisiaj każdy z nas może być sędzia i katem. Bo popsuta pralka nie wymaga już od nas pokornego czekania na audiencję u kierownika oddziału jakiejś firmy, która tą pralkę źle skonstruowała z nadzieją, że ten łaskawie nas przyjmie. Dziś jednym kliknięciem można z drzwiami wejść do gabinetu Pana Prezesa i wygarnąć mu jak bardzo jesteśmy źli na to, co uczynił nam swoim wadliwym produktem. I choć to nie sam Prezes nam odpisuje, to widząc, jak bardzo osoba zza drugiej strony ekranu stara się nas nie urazić i przeprosić – mamy satysfakcję: liczą się ze mną, mam wpływ, słuchają mnie i mi się tłumaczą. Na każdym opakowaniu, kartonie, ulotce czegokolwiek byśmy nie kupili, znajdziemy kilka ikonek-kluczy. Ikonek, które otwierają nam wrota do fascynującego świata. Nasz wybór czy wejdziemy do niego przez niebieskie drzwi z wyciągniętym kciukiem, napisem Instagram czy Youtube. Ważne byśmy weszli, „Follow us”...

Sposób, w jaki to zrobimy zależy już tylko od nas. Sposób, w jaki będziemy się po tym świecie poruszać – również, ale to już temat na zupełnie inną pracę. Paradoks polega na tym, że nawet jeśli postanowimy wejść w buty, z których wystaje słoma i swoje niezadowolenie wyrazimy w niewybrednych słowach, to wspomniana osoba „po drugiej stronie” nie podejmie rękawicy tylko pójdzie wyznaczoną przez firmę drogą kulturalnego dialogu nawet wobec najcięższego klienta. A dlaczego? No na pewno nie dlatego, że nie miałby na to ochoty. Oj, miałby. Ale nie może, bo siła Internetu jest tak wielka, że jakiekolwiek faux pas pracownika na najniższym szczeblu jest ujmą na wizerunku całej firmy. Bo odpisując niezadowolonemu klientowi ten człowiek nie podpisuje się swoim nazwiskiem, on reprezentuje firmę i podpisuje się nazwą tej firmy. A chwila nieuwagi w dobie zrzutów ekranu i nieograniczonego dostępu do mediów może być zabójcza. Internet nie zapomina, a informacje rozchodzą się z prędkością błyskawicy. Szczególnie te spod znaku skandali.

Możesz, ale nie musisz
Firmy, i te wielkie, i te mniejsze dbają o swój wizerunek w mediach społecznościowych, bo zdają sobie sprawę z siły, jaką posiada dziś każdy użytkownik tych mediów. Wiedzą, jak ważna jest każda gwiazdka w ocenie na rozmaitych portalach, każdy komentarz, każde oznaczenie, opinia, polecenie danego produktu komuś innemu. Szczerze? Jeśli to ma sprawiać, że klient będzie traktowany z należytą uwagą i zawsze się go wysłucha, to ja w to wchodzę. Podoba mi się to. Podoba mi się to, że zwraca się uwagę na moją opinię, że mogę ją wyrazić o każdej porze i praktycznie z każdego miejsca. Więc, nie przeszkadza mi to, że kupując paczkę czipsów jest na niej z tyłu cała gama wspomnianych wyżej ikonek, które namawiają mnie, abym wchodząc w nie, oddał im swój wolny czas. Nie przeszkadza mi to, bo mam wybór. Mogę to zrobić, ale nie muszę. Mogę zajrzeć na ich facebookowy profil i napisać wierszyk na konkurs „Czipsa Roku”, mogę sprawdzić najnowsze Instagwiazdy, które dały sobie strzelić fotkę z paczką tychże czipsów, ale... nie muszę. Mogę je po prostu wyrzucić do kosza, pocałować żonę w czoło i zabrać ją do kina (takiego prawdziwego kina, gdzie puszczają prawdziwe filmy, gdzie nie pachnie popcornem i przed seansem nie piorą mózgu przez godzinę reklamą chociażby wspomnianych czipsów). Mogę, bo mam wybór.

Użycie słowa „mogę” z taką częstotliwością nie jest przypadkowe. Bagaż tego, co za mną i tego, co we mnie pozwala na, w miarę (nikt nie jest doskonały i myślę, że wszyscy mniej lub bardziej ulegamy wpływom) wnikliwą, chłodną analizę tego, co mnie otacza, tego, co oferują mi nowe media i otaczający świat. Po prostu wyrzucam wspomniane czipsy do kosza. Piję napój z kolorowej puszki, ale nie loguję się na jej fanpage'u, golę się maszynką, którą lubię, a nie tą, którą reklamuje Pan Piłkarz, ubrania dobieram wedle gustu (pytanie na ile jest mój, a na ile mi go „wtłoczyły reklamy, celebryci itp., ale to również temat na osoby wywód), a nie panujących trendów, które podpowiada mi inny Pan Piosenkarz czy Aktor. Mam swoje zdanie, a treści do mnie dochodzące staram się w miarę możliwości świadomie filtrować i dobierać według aktualnych potrzeb. Mam alternatywy. Alternatywy, które wychodzą poza 5-calowy ekran telefonu. Poza 15-calowy ekran monitora również. I poza trylion-calowy ekran telewizora, który łączy się już ze wszystkim w domu i pokazuje obraz w technologii kosmicznej, która wspaniale wygląda w goglach VR. Jaki by by nie był fajny – ciągle jest sztuczny. I taki zostanie.

Możliwości wyboru. W pewnym wieku można już szukać ich samemu. Ale do pewnego wieku należy je po prostu dostać. Jak najwięcej. Młodzi ludzie, bo o nich mowa potrzebują w tej kwestii wiele wsparcia – drogowskazów, które pomogą im odnaleźć się pośród szalonego świata XXI wieku. Tożsamość kształtowana jest całe życie, ale najbardziej podatnym na wpływy, chłonnym i otwartym na nowe idee jest się w wieku młodzieńczym. W naturze młodego człowieka leży bunt, sprzeciw, walka o swoje ideały. I ten kotłujący się pęd ku innemu jest skierowany przede wszystkim w dorosłych, ich „skostniałe” zasady, sztywne reguły trzymające świat w ryzach, które powodują, że jest on tak bardzo nieatrakcyjny i mało elastyczny. Faktem jest, że na takie podejście młodzieży nie ma złotego środka, nie ma potwierdzonego, skutecznego rozwiązania. Wszystko wymaga czasu, to on odgrywa kluczową rolę, bo to z biegiem czasu właśnie, nagle okazuje się, że to wszystko, co mówili ci „drętwi starcy” nie jest takie bez sensu, że bez pogardzanych wcześniej reguł świat nie wytrzymałby jednego dnia, a życie byłoby nie do zniesienia. Czas uczy pokory. Uczy szacunku, uczy cierpliwości i bezlitośnie wytyka wszystkie błędy w myśleniu, za które kiedyś gotowi byli młodzi ginąć.

Stary, dobry opierdol
Wiernym przyjacielem czasu jest człowiek dorosły. Rodzic, dziadek, przyjaciel rodziny, wujek, nauczyciel, sąsiad, ksiądz, wyśmiewany kierowca autobusu, sprzedawczyni w osiedlowych delikatesach. I nie chodzi o to, że prawili kazania, nie chodzi o to, że grozili palcem, ostrzegali, straszyli. Nie chodzi nawet o to, co oni tak naprawdę mówili. Chodzi o to, że byli. I że chciało im się w ogóle mówić. Czasem krzyknąć, zganić, zrugać z góry na dół. Ale im się chciało. Robili to, bo im zależało. Bo martwili się o to „co z ciebie wyrośnie...”, bo chcieli przekazać, że „ja w twoim wieku...”, bo chcieli poinformować, że „za naszych czasów...”. Młodym od słuchania robiło się niedobrze, ale z czasem okazywało się, że te wszystkie powtarzane „brednie” niosą z sobą tyle prawdy, że trzeba było być upartym i egoistycznym ignorantem, żeby ich do siebie nie przyjmować. Błędy młodości - nie ma się co pastwić. Jeśli ktoś nie przeżył, to niech spyta znajomych – na pewno pomogą. Cały ten proces był całkowicie naturalny, powielany w wielu rodzinach, przez wiele pokoleń, odbywał się wyłącznie na żywo, nie był nigdzie transmitowany ani udostępniany. Nie było ocen, smutnych minek ani komentarzy kolegów. Czyste życie, aby wziąć w nim udział wystarczyło...być. Gwarantowało niezapomniane wrażenia: prawdziwa rozmowa, ognista kłótnia, łzy szczęścia – wszystko w zasięgu ręki. Dostęp 24 godziny na dobę, w czasie rzeczywistym, bez możliwości replaya.

Ciężko postawić jednoznaczną granicę czasową, kiedy stosunki międzyludzkie zaczęły ewoluować. Ewoluują one cały czas, ale zmiana, którą obserwujemy od przełomu wieków jest widoczna nad wyraz. „Milenijne dzieci” właśnie wchodzą w dorosłość, za nimi ciągną kolejne pokolenia coraz to nowocześniejszych młodych ludzi, którzy z opisanym wyżej życiem mają wspólnego bardzo niewiele albo już niestety nic. Słychać to w autobusie, pociągu czy w centrum handlowym, bo chodzą jeszcze do szkoły i spędzają czas wolny. Bardzo rzadko na boisku, bo ich tam zwyczajnie nie ma. W piłkę nie grają, bo mają FIFĘ, każdego roku nowszą. Na trzepak (legendarny!) czy ławkę już nie chodzą, bo mają grupy na FB. Nie rozmawiają – komunikują się. Nie spacerują – grają w SIMS. Koncerty? Jest Youtube. Kontakt z rówieśnikiem – wstawiają zdjęcie na Instagram. Problem? Mało lajków. Kłótnia? - jak ktoś nie oznaczy w poście. Związki są facebookowe – dokładnie datowane, opisane, opatrzone milionem fotografii. Sztuka? Głównie fotografia – martwa natura (głównie jedzenie), portrety (głównie swoje), fotografia artystyczna, czyli wzbudzająca emocje, najlepiej „słitfocia” z pieca w Oświęcimiu. Sport? Smartfonistyka artystyczna – dyscyplina nowosportowa uprawiana, w zależności od stopnia uzależnienia, do około dwudziestego roku życia. Po ulicach chodzi kilkaset tysięcy potencjalnych złotych medalistów.

Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”
Jeśli to prawda, to porzućmy nadzieję. Albo weźmy się do pracy. Postępu technologicznego nie zatrzyma nic. Prze do przodui zabiera wszystko, co stanie mu na drodze – dostosuj się albo giń. Ludzie wciąż zmieniają swój styl życia, więc dziś widok starszego pana z laptopem nikogo już nie dziwi. To świetnie. W naturze jednak powinny być zachowane jakieś proporcje – skoro coraz więcej ludzi dostosowuje się do nowego stylu, to konieczne jest, aby młodsze pokolenie również rozwijało swoje podejście do otaczającego świata. Jeszcze większa niż do tej pory, rola w tym nas – dorosłych. Nowe media nie nauczą ich rozmawiać, patrzeć sobie w oczy czy radzić sobie z porażkami. Bo niby jak? Bo niby kto?

Przeglądając listę najchętniej śledzonych kont na Instagramie przyznaję się, że nie wiem, czym zajmuje się połowa pierwszej dziesiątki, a wśród czołowej trzydziestki trzykrotnie przewija się nazwisko Kardashian. W żadnym wypadku nie kwestionuję tutaj ich dorobku, jaki wnoszą w światową kulturę, ale moja raczej skromna (w skali na 10 dałbym sobie jakieś 6 punktów, bo to np. że Bachleda-Curuś ma dziecko z Farrellem wiem) wiedza na temat świata celebrytów podpowiada mi jedynie, że powielają one częsty dzisiaj schemat: jest znana z tego, że jest znana. Czołówka kont facebookowych to lista najpopularniejszych koncernów, które dają światu m. in. napój o tajemniczej wciąż recepturze i najszybsze hamburgery na świecie, piłkarskie kluby i Jaś Fasola. Bardzo podobnie wygląda sprawa z kontami na portalu Twitter. Nazwiska i instytucje się powtarzają, uwagę przykuwa trzecie miejsce Baracka Obamy. Szesnaste miejsce mają wiadomości CNN, a dwudzieste obecny prezydent najpotężniejszego państwa świata. Historia pamięta wiele osób, które na jej kartach zapisały się złotymi zgłoskami i które decydowały o losach świata. Byli politykami, wybitnymi wodzami, filozofami, poetami, fizykami, geniuszami muzycznymi. Dziś ideałem jest piłkarz z Portugalii, który twierdzi, że wszyscy mu zazdroszczą, bo jest przystojny i świetnie gra w piłkę, albo piosenkarka, która zaistniała hitem o parasolu (Rihanna - „Umbrella”).

Żeby była zupełna jasność - do jednej i drugiej osoby posiadam ogromny szacunek, ponieważ doszły tam, gdzie są dzięki swojej ciężkiej pracy. Jeśli jednak oni będą stanowić wzór kobiety i mężczyzny, jeśli to oni zakotwiczą w głowach młodych ludzi jako ideał, do którego ci będą chcieli dążyć to wtedy pojawi się problem. Kiedy życie będą tłumaczyć teksty piosenek, a zdjęcia wrzucane z kolejnymi partnerami będą stanowić model funkcjonowania rodziny – pojawi się problem. „Skoro on tak może, to ja też.” Niezbędny jest w tym momencie ktoś, kto powie: „Nie, nie możesz”. Mieć idola to nic złego, wręcz przeciwnie, to świetna motywacja, pomoc w dążeniu do swoich celów. Ale trzeba pamiętać o dystansie, który jest między codziennością, a życiem idola. Młodość o nim zapomina. Bierzmy się więc do roboty, bo na chwilę obecną młodzież żyje w sieci aplikacji, jak przetrwać uczy się z filmów Patryka Vegi a jak spędzać wolny czas z piosenek Popka. Chłopak z Kalisza brylował w Internecie dokładnie jeden dzień. Przez jeden dzień był gwiazdą , był jak jego idol. Może dalej miałby całą twarz i swoje oczy gdyby w odpowiedniej chwili ktoś z nim pogadał. Tak po prostu pogadał. Niestety nikt nie zdążył, albo nikomu się nie chciało i teraz jest gdzieś w Internecie jako szkaradna przestroga dla innych, co brak myślenia może zrobić nieodpornemu umysłowi.

Teraz to są czasy
„Gdyby kiedyś było tak, jak teraz, że są te wszystkie płyty, kasety, Internet i można by puścić bajkę jeszcze raz, to byłoby łatwiej. A tak, bajka się kończyła i był kosmos. Trzeba było kombinować”. Zdanie zasłyszane kilkukrotnie z ust matek dzisiejszych trzydziestoparolatków. Kombinować. Takie piękne, bardzo polskie słowo. Ale siedzi w nim kwintesencja tego, o co dziś tak naprawdę chodzi. Trzeba było kombinować, więc się zając, coś wymyślić. Spędzić czas razem z tym dzieciakiem. Z dzieciakiem, który już miał dobranocki, bo leciały w telewizji. A jego dziadek nie miał. Musiała mama czytać mu książki, a jak spóźnił się na obiad, bo ganiał po podwórku (!) to zwyczajnie go nie zjadł. Nie ma zmiłuj. Świat wciąż się zmienia. Ale jego rozwój nie powinien, ba!, nie może być wymówką dla współczesnych, żeby odpuścić. Kolejne wygody nie mogą zastąpić kontaktu z dzieckiem. Bo dziecko, czyste i niewinne, przychodzi na świat dokładnie takie samo jak dwadzieścia, pięćdziesiąt, sto lat temu.

Wszelkie przejawy nowoczesności winny być jedynie pomocą, kołem ratunkowym dla Rodzica w jego kontakcie z dzieckiem. Nie mogą być jego clou. Kiedyś książka, dobranocka o 19.00, potem kaseta VHS, płyta DVD z bajką, dziś szeroka gama kanałów z bajkami i wreszcie Instagram, Facebook i WhatsApp. Życie młodych przenosi się do sieci, z podwórka w ekran smartfona. Cenniejszy staje się „lajk” na „fejsie” niż pochwała od rodzica czy nauczyciela. Ranga w wirtualnym świecie stała się sensem życia, od niej zależy samopoczucie, humor dyktowany jest popularnością zdjęcia wrzuconego do sieci. Tym żyją, tym się dzielą. Kiedy rozmawiają – to o tym. Wzorce też czerpią stamtąd. Ale czy można ich winić? Czy można dziwić się młodym ludziom, że ulegli wpływowi czegoś tak kuszącego, co sprawia, że ich rodzice przy obiedzie zamiast z sobą rozmawiać gapią się w ekran i „lubią” kolejne pseudorzeczy.

Nowe media. Zmora naszych czasów. Indian wykończył alkohol, a Europejczycy zbyt mocno zaciągnęli się tytoniem. Kawa to podstawa dzisiejszego jadłospisu w korporacji. Przez szybkie jedzenie Ameryka kojarzona jest z otyłością. Każda rzecz stworzona, by uprzyjemnić życie, a nieodpowiednio nadużyta staje się śmiercionośną bronią. Tak jest z Facebookiem, Instagramem i dziesiątkami innych, nowoczesnych mediów. Zapatrzeni w nie młodzi ludzie pogubią się i nie odróżnią życia online od życia prawdziwego. Zostawieni sami sobie w wirtualnym świecie nie poradzą sobie. Ten sztuczny świat wciągnie ich i wypluje. Wypluje skrzywionych, słabych, niegotowych do relacji międzyludzkich. Pomóżmy więc, poszukać im kontaktu z prawdziwym światem w prawdziwym świecie. Niech te wszystkie świetne aplikacje będą tylko dodatkiem do tego, co można spotkać po wyjściu z domu.

Photo by Roly Vasquez from Pexels


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz