Tożsamość – wizja
siebie, stosunek do siebie i otaczającego świata. Pojęcie bardzo
skomplikowane, więc jak nie trudno się domyślić – złożony
jest również proces jego tworzenia. O formie owego procesu decyduje
więc, wiele czynników, a także bierze w nim udział, bezpośrednio
lub pośrednio, chcąc lub nie chcąc, wielu ludzi. Machina. Lawina
zdarzeń, przypadków, relacji, kontaktów, emocji, doświadczeń. I
to wszystko w świecie, w którym własną wartość mierzy się
kciukami podniesionymi do góry w ekranie smartfona. Powodzenia.
Powiedzieć, że
współczesny świat jest dziwny to nic nie powiedzieć. Nazwać go
szalonym to ledwo nakreślić jego problemy. Stwierdzić, że pędzi
to... to właściwie nic, bo tak właśnie jest. Dzisiejszy świat
jest szalony, pędzi sam nie wie gdzie, coraz szybciej, wciąż
stawiając sobie nowe cele i wyzwania. Więcej, szybciej, jeszcze
więcej i jeszcze szybciej, nie zawsze lepiej, bo skoro nie wiadomo,
co znaczy dobrze, to skąd wiedzieć, co znaczy lepiej? Więcej
odbiorców, więcej informacji, szybciej rozsyłanych, o coraz
większym zasięgu, żeby jak najszybciej dotarły do ludzi.
Najlepiej wszystkich. Dużo i szybko. Najwięcej i najszybciej.
Ciągle. Bez przerwy.
Drzwi do całego
świata
Nowe media rządzą.
Panują niepodzielnie. W nich tkwi siła i potencjał i każdy chce w
nich zaistnieć. A nawet jak nie chce to musi. I ma to swoje dobre
strony. Bo dzisiaj każdy z nas może być sędzia i katem. Bo
popsuta pralka nie wymaga już od nas pokornego czekania na
audiencję u kierownika oddziału jakiejś firmy, która tą
pralkę źle skonstruowała z nadzieją, że ten łaskawie nas
przyjmie. Dziś jednym kliknięciem można z drzwiami wejść do
gabinetu Pana Prezesa i wygarnąć mu jak bardzo jesteśmy źli na
to, co uczynił nam swoim wadliwym produktem. I choć to nie sam
Prezes nam odpisuje, to widząc, jak bardzo osoba zza drugiej strony
ekranu stara się nas nie urazić i przeprosić – mamy satysfakcję:
liczą się ze mną, mam wpływ, słuchają mnie i mi się tłumaczą.
Na każdym opakowaniu, kartonie, ulotce czegokolwiek byśmy nie
kupili, znajdziemy kilka ikonek-kluczy. Ikonek, które otwierają nam
wrota do fascynującego świata. Nasz wybór czy wejdziemy do niego
przez niebieskie drzwi z wyciągniętym kciukiem, napisem Instagram
czy Youtube. Ważne byśmy weszli, „Follow us”...
Sposób, w jaki to
zrobimy zależy już tylko od nas. Sposób, w jaki będziemy się po
tym świecie poruszać – również, ale to już temat na zupełnie
inną pracę. Paradoks polega na tym, że nawet jeśli postanowimy
wejść w buty, z których wystaje słoma i swoje niezadowolenie
wyrazimy w niewybrednych słowach, to wspomniana osoba „po
drugiej stronie” nie podejmie rękawicy tylko pójdzie wyznaczoną
przez firmę drogą kulturalnego dialogu nawet wobec najcięższego
klienta. A dlaczego? No na pewno nie dlatego, że nie miałby na
to ochoty. Oj, miałby. Ale nie może, bo siła Internetu jest tak
wielka, że jakiekolwiek faux pas pracownika na najniższym szczeblu
jest ujmą na wizerunku całej firmy. Bo odpisując niezadowolonemu
klientowi ten człowiek nie podpisuje się swoim nazwiskiem, on
reprezentuje firmę i podpisuje się nazwą tej firmy. A chwila
nieuwagi w dobie zrzutów ekranu i nieograniczonego dostępu do
mediów może być zabójcza. Internet nie zapomina, a informacje
rozchodzą się z prędkością błyskawicy. Szczególnie te spod
znaku skandali.
Możesz, ale nie
musisz
Firmy, i te wielkie, i te
mniejsze dbają o swój wizerunek w mediach społecznościowych, bo
zdają sobie sprawę z siły, jaką posiada dziś każdy użytkownik
tych mediów. Wiedzą, jak ważna jest każda gwiazdka w ocenie na
rozmaitych portalach, każdy komentarz, każde oznaczenie, opinia,
polecenie danego produktu komuś innemu. Szczerze? Jeśli to ma
sprawiać, że klient będzie traktowany z należytą uwagą i
zawsze się go wysłucha, to ja w to wchodzę. Podoba mi się to.
Podoba mi się to, że zwraca się uwagę na moją opinię, że mogę
ją wyrazić o każdej porze i praktycznie z każdego miejsca. Więc,
nie przeszkadza mi to, że kupując paczkę czipsów jest na niej z
tyłu cała gama wspomnianych wyżej ikonek, które namawiają mnie,
abym wchodząc w nie, oddał im swój wolny czas. Nie przeszkadza mi
to, bo mam wybór. Mogę to zrobić, ale nie muszę. Mogę zajrzeć
na ich facebookowy profil i napisać wierszyk na konkurs „Czipsa
Roku”, mogę sprawdzić najnowsze Instagwiazdy, które dały sobie
strzelić fotkę z paczką tychże czipsów, ale... nie muszę. Mogę
je po prostu wyrzucić do kosza, pocałować żonę w czoło i zabrać
ją do kina (takiego prawdziwego kina, gdzie puszczają prawdziwe
filmy, gdzie nie pachnie popcornem i przed seansem nie piorą mózgu
przez godzinę reklamą chociażby wspomnianych czipsów). Mogę, bo
mam wybór.
Użycie słowa „mogę”
z taką częstotliwością nie jest przypadkowe. Bagaż tego, co za
mną i tego, co we mnie pozwala na, w miarę (nikt nie jest doskonały
i myślę, że wszyscy mniej lub bardziej ulegamy wpływom) wnikliwą,
chłodną analizę tego, co mnie otacza, tego, co oferują mi nowe
media i otaczający świat. Po prostu wyrzucam wspomniane czipsy do
kosza. Piję napój z kolorowej puszki, ale nie loguję się na jej
fanpage'u, golę się maszynką, którą lubię, a nie tą, którą
reklamuje Pan Piłkarz, ubrania dobieram wedle gustu (pytanie na ile
jest mój, a na ile mi go „wtłoczyły reklamy, celebryci itp., ale
to również temat na osoby wywód), a nie panujących trendów,
które podpowiada mi inny Pan Piosenkarz czy Aktor. Mam swoje zdanie,
a treści do mnie dochodzące staram się w miarę możliwości
świadomie filtrować i dobierać według aktualnych potrzeb. Mam
alternatywy. Alternatywy, które wychodzą poza 5-calowy ekran
telefonu. Poza 15-calowy ekran monitora również. I poza
trylion-calowy ekran telewizora, który łączy się już ze
wszystkim w domu i pokazuje obraz w technologii kosmicznej, która
wspaniale wygląda w goglach VR. Jaki by by nie był fajny – ciągle
jest sztuczny. I taki zostanie.
Możliwości wyboru. W
pewnym wieku można już szukać ich samemu. Ale do pewnego wieku
należy je po prostu dostać. Jak najwięcej. Młodzi ludzie, bo o
nich mowa potrzebują w tej kwestii wiele wsparcia – drogowskazów,
które pomogą im odnaleźć się pośród szalonego świata XXI
wieku. Tożsamość kształtowana jest całe życie, ale najbardziej
podatnym na wpływy, chłonnym i otwartym na nowe idee jest się w
wieku młodzieńczym. W naturze młodego człowieka leży bunt,
sprzeciw, walka o swoje ideały. I ten kotłujący się pęd ku
innemu jest skierowany przede wszystkim w dorosłych, ich
„skostniałe” zasady, sztywne reguły trzymające świat w
ryzach, które powodują, że jest on tak bardzo nieatrakcyjny i mało
elastyczny. Faktem jest, że na takie podejście młodzieży nie ma
złotego środka, nie ma potwierdzonego, skutecznego rozwiązania.
Wszystko wymaga czasu, to on odgrywa kluczową rolę, bo to z biegiem
czasu właśnie, nagle okazuje się, że to wszystko, co mówili ci
„drętwi starcy” nie jest takie bez sensu, że bez pogardzanych
wcześniej reguł świat nie wytrzymałby jednego dnia, a życie
byłoby nie do zniesienia. Czas uczy pokory. Uczy szacunku, uczy
cierpliwości i bezlitośnie wytyka wszystkie błędy w myśleniu, za
które kiedyś gotowi byli młodzi ginąć.
Stary, dobry opierdol
Wiernym przyjacielem
czasu jest człowiek dorosły. Rodzic, dziadek, przyjaciel rodziny,
wujek, nauczyciel, sąsiad, ksiądz, wyśmiewany kierowca autobusu,
sprzedawczyni w osiedlowych delikatesach. I nie chodzi o to, że
prawili kazania, nie chodzi o to, że grozili palcem, ostrzegali,
straszyli. Nie chodzi nawet o to, co oni tak naprawdę mówili.
Chodzi o to, że byli. I że chciało im się w ogóle mówić.
Czasem krzyknąć, zganić, zrugać z góry na dół. Ale im się
chciało. Robili to, bo im zależało. Bo martwili się o to „co z
ciebie wyrośnie...”, bo chcieli przekazać, że „ja w twoim
wieku...”, bo chcieli poinformować, że „za naszych czasów...”.
Młodym od słuchania robiło się niedobrze, ale z czasem okazywało
się, że te wszystkie powtarzane „brednie” niosą z sobą tyle
prawdy, że trzeba było być upartym i egoistycznym ignorantem, żeby
ich do siebie nie przyjmować. Błędy młodości - nie ma się co
pastwić. Jeśli ktoś nie przeżył, to niech spyta znajomych – na
pewno pomogą. Cały ten proces był całkowicie naturalny, powielany
w wielu rodzinach, przez wiele pokoleń, odbywał się wyłącznie
na żywo, nie był nigdzie transmitowany ani udostępniany. Nie było
ocen, smutnych minek ani komentarzy kolegów. Czyste życie, aby
wziąć w nim udział wystarczyło...być. Gwarantowało
niezapomniane wrażenia: prawdziwa rozmowa, ognista kłótnia, łzy
szczęścia – wszystko w zasięgu ręki. Dostęp 24 godziny na
dobę, w czasie rzeczywistym, bez możliwości replaya.
Ciężko postawić
jednoznaczną granicę czasową, kiedy stosunki międzyludzkie
zaczęły ewoluować. Ewoluują one cały czas, ale zmiana, którą
obserwujemy od przełomu wieków jest widoczna nad wyraz. „Milenijne
dzieci” właśnie wchodzą w dorosłość, za nimi ciągną kolejne
pokolenia coraz to nowocześniejszych młodych ludzi, którzy z
opisanym wyżej życiem mają wspólnego bardzo niewiele albo już
niestety nic. Słychać to w autobusie, pociągu czy w centrum
handlowym, bo chodzą jeszcze do szkoły i spędzają czas wolny.
Bardzo rzadko na boisku, bo ich tam zwyczajnie nie ma. W piłkę nie
grają, bo mają FIFĘ, każdego roku nowszą. Na trzepak
(legendarny!) czy ławkę już nie chodzą, bo mają grupy na FB. Nie
rozmawiają – komunikują się. Nie spacerują – grają w
SIMS. Koncerty? Jest Youtube. Kontakt z rówieśnikiem – wstawiają
zdjęcie na Instagram. Problem? Mało lajków. Kłótnia? - jak ktoś
nie oznaczy w poście. Związki są facebookowe – dokładnie
datowane, opisane, opatrzone milionem fotografii. Sztuka? Głównie
fotografia – martwa natura (głównie jedzenie), portrety (głównie
swoje), fotografia artystyczna, czyli wzbudzająca emocje, najlepiej
„słitfocia” z pieca w Oświęcimiu. Sport? Smartfonistyka
artystyczna – dyscyplina nowosportowa uprawiana, w zależności od
stopnia uzależnienia, do około dwudziestego roku życia. Po ulicach
chodzi kilkaset tysięcy potencjalnych złotych medalistów.
„Takie będą
Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”
Jeśli to prawda, to
porzućmy nadzieję. Albo weźmy się do pracy. Postępu
technologicznego nie zatrzyma nic. Prze do przodui zabiera wszystko,
co stanie mu na drodze – dostosuj się albo giń. Ludzie wciąż
zmieniają swój styl życia, więc dziś widok starszego pana z
laptopem nikogo już nie dziwi. To świetnie. W naturze jednak
powinny być zachowane jakieś proporcje – skoro coraz więcej
ludzi dostosowuje się do nowego stylu, to konieczne jest, aby
młodsze pokolenie również rozwijało swoje podejście do
otaczającego świata. Jeszcze większa niż do tej pory, rola w tym
nas – dorosłych. Nowe media nie nauczą ich rozmawiać, patrzeć
sobie w oczy czy radzić sobie z porażkami. Bo niby jak? Bo niby
kto?
Przeglądając listę
najchętniej śledzonych kont na Instagramie przyznaję się, że nie
wiem, czym zajmuje się połowa pierwszej dziesiątki, a wśród
czołowej trzydziestki trzykrotnie przewija się nazwisko Kardashian.
W żadnym wypadku nie kwestionuję tutaj ich dorobku, jaki wnoszą w
światową kulturę, ale moja raczej skromna (w skali na 10 dałbym
sobie jakieś 6 punktów, bo to np. że Bachleda-Curuś ma dziecko z
Farrellem wiem) wiedza na temat świata celebrytów podpowiada mi
jedynie, że powielają one częsty dzisiaj schemat: jest znana z
tego, że jest znana. Czołówka kont facebookowych to lista
najpopularniejszych koncernów, które dają światu m. in. napój
o tajemniczej wciąż recepturze i najszybsze hamburgery na świecie,
piłkarskie kluby i Jaś Fasola. Bardzo podobnie wygląda sprawa z
kontami na portalu Twitter. Nazwiska i instytucje się powtarzają,
uwagę przykuwa trzecie miejsce Baracka Obamy. Szesnaste miejsce mają
wiadomości CNN, a dwudzieste obecny prezydent najpotężniejszego
państwa świata. Historia pamięta wiele osób, które na jej
kartach zapisały się złotymi zgłoskami i które decydowały o
losach świata. Byli politykami, wybitnymi wodzami, filozofami,
poetami, fizykami, geniuszami muzycznymi. Dziś ideałem jest piłkarz
z Portugalii, który twierdzi, że wszyscy mu zazdroszczą, bo jest
przystojny i świetnie gra w piłkę, albo piosenkarka, która
zaistniała hitem o parasolu (Rihanna - „Umbrella”).
Żeby była zupełna
jasność - do jednej i drugiej osoby posiadam ogromny szacunek,
ponieważ doszły tam, gdzie są dzięki swojej ciężkiej pracy.
Jeśli jednak oni będą stanowić wzór kobiety i mężczyzny,
jeśli to oni zakotwiczą w głowach młodych ludzi jako ideał, do
którego ci będą chcieli dążyć to wtedy pojawi się problem.
Kiedy życie będą tłumaczyć teksty piosenek, a zdjęcia wrzucane
z kolejnymi partnerami będą stanowić model funkcjonowania rodziny
– pojawi się problem. „Skoro on tak może, to ja też.”
Niezbędny jest w tym momencie ktoś, kto powie: „Nie, nie możesz”.
Mieć idola to nic złego, wręcz przeciwnie, to świetna motywacja,
pomoc w dążeniu do swoich celów. Ale trzeba pamiętać o
dystansie, który jest między codziennością, a życiem idola.
Młodość o nim zapomina. Bierzmy się więc do roboty, bo na chwilę
obecną młodzież żyje w sieci aplikacji, jak przetrwać uczy się
z filmów Patryka Vegi a jak spędzać wolny czas z piosenek Popka.
Chłopak z Kalisza brylował w Internecie dokładnie jeden dzień.
Przez jeden dzień był gwiazdą , był jak jego idol. Może dalej
miałby całą twarz i swoje oczy gdyby w odpowiedniej chwili ktoś z
nim pogadał. Tak po prostu pogadał. Niestety nikt nie zdążył,
albo nikomu się nie chciało i teraz jest gdzieś w Internecie jako
szkaradna przestroga dla innych, co brak myślenia może zrobić
nieodpornemu umysłowi.
Teraz to są czasy
„Gdyby kiedyś było
tak, jak teraz, że są te wszystkie płyty, kasety, Internet i można
by puścić bajkę jeszcze raz, to byłoby łatwiej. A tak, bajka się
kończyła i był kosmos. Trzeba było kombinować”. Zdanie
zasłyszane kilkukrotnie z ust matek dzisiejszych
trzydziestoparolatków. Kombinować. Takie piękne, bardzo polskie
słowo. Ale siedzi w nim kwintesencja tego, o co dziś tak naprawdę
chodzi. Trzeba było kombinować, więc się zając, coś wymyślić.
Spędzić czas razem z tym dzieciakiem. Z dzieciakiem, który już
miał dobranocki, bo leciały w telewizji. A jego dziadek nie miał.
Musiała mama czytać mu książki, a jak spóźnił się na obiad,
bo ganiał po podwórku (!) to zwyczajnie go nie zjadł. Nie ma
zmiłuj. Świat wciąż się zmienia. Ale jego rozwój nie powinien,
ba!, nie może być wymówką dla współczesnych, żeby odpuścić.
Kolejne wygody nie mogą zastąpić kontaktu z dzieckiem. Bo
dziecko, czyste i niewinne, przychodzi na świat dokładnie takie
samo jak dwadzieścia, pięćdziesiąt, sto lat temu.
Wszelkie przejawy
nowoczesności winny być jedynie pomocą, kołem ratunkowym dla
Rodzica w jego kontakcie z dzieckiem. Nie mogą być jego clou.
Kiedyś książka, dobranocka o 19.00, potem kaseta VHS, płyta DVD z
bajką, dziś szeroka gama kanałów z bajkami i wreszcie Instagram,
Facebook i WhatsApp. Życie młodych przenosi się do sieci, z
podwórka w ekran smartfona. Cenniejszy staje się „lajk” na
„fejsie” niż pochwała od rodzica czy nauczyciela. Ranga w
wirtualnym świecie stała się sensem życia, od niej zależy
samopoczucie, humor dyktowany jest popularnością zdjęcia
wrzuconego do sieci. Tym żyją, tym się dzielą. Kiedy rozmawiają
– to o tym. Wzorce też czerpią stamtąd. Ale czy można ich
winić? Czy można dziwić się młodym ludziom, że ulegli wpływowi
czegoś tak kuszącego, co sprawia, że ich rodzice przy obiedzie
zamiast z sobą rozmawiać gapią się w ekran i „lubią” kolejne
pseudorzeczy.
Nowe media. Zmora naszych
czasów. Indian wykończył alkohol, a Europejczycy zbyt mocno
zaciągnęli się tytoniem. Kawa to podstawa dzisiejszego jadłospisu
w korporacji. Przez szybkie jedzenie Ameryka kojarzona jest z
otyłością. Każda rzecz stworzona, by uprzyjemnić życie, a
nieodpowiednio nadużyta staje się śmiercionośną bronią. Tak
jest z Facebookiem, Instagramem i dziesiątkami innych,
nowoczesnych mediów. Zapatrzeni w nie młodzi ludzie pogubią się i
nie odróżnią życia online od życia prawdziwego. Zostawieni sami
sobie w wirtualnym świecie nie poradzą sobie. Ten sztuczny świat
wciągnie ich i wypluje. Wypluje skrzywionych, słabych, niegotowych
do relacji międzyludzkich. Pomóżmy więc, poszukać im kontaktu z
prawdziwym światem w prawdziwym świecie. Niech te wszystkie świetne
aplikacje będą tylko dodatkiem do tego, co można spotkać po
wyjściu z domu.
Photo by Roly Vasquez from Pexels
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz