Dość mówię. Dość kurwa, bo nóż się otwiera w kieszeni jak się widzi
taki brak szacunku i ślepą wiarę w to, że ludzie po raz kolejny dadzą się
wyruchać. Niech te zapite gęby zostaną symbolem tego, co się stało w Rosji i
tego, co znowu się stanie za miesiąc, rok, dwa, trzy.
Jestem dość stary, więc zdawałoby
się, że też rozsądny. Gówno prawda. Okazało się, że jak przychodzi co do czego
to jestem tak samo naiwny jak małe dziecko, które przez dwa miesiące
poprzedzające mundial ciągnęło rodziców na zakupy, wiadomo gdzie, byle by tylko
zgarnąć paczkę naklejek i wlepić je do albumu. I czuło się w kościach, że to
jebnie, że to się nie uda, że to nie ten zespół walczaków, co gryzł trawę na Euro
tylko ekipa gwiazdorów, którzy nasycili się ćwierćfinałem. A mimo to, jak tylko
poczuło się atmosferę dnia meczowego, człowiek popędził wywiesić flagę na
balkon, pomalować ryja na biało-czerwono, browar pyk i jedziemy! Gra Polska,
więc wszystkich nas łączy piłka, także do boju Nasi!
Jestem dość stary, więc zdawałoby
się, że też rozsądny. Gówno prawda. Znów dałem się wydymać, jak Engelowi, co mi
w 2002 roku naopowiadał, że jedziemy do Azji po puchar, bo każda drużyna, która
gra na mistrzostwach świata gra o puchar. Był to pierwszy mundial w moim
świadomym życiu, więc nie dziwota, że apetyt był ogromny. Nie dziwota też, że
całe swoje (niewielkie) kieszonkowe ciułałem, żeby potem przewalić na monety z
podobiznami moich bohaterów. W ISS Pro Evolution Soccer (taka zajebista gra ze
stajni Konami) grałem tylko Polską, którą oczywiście musiałem nieco podkręcić,
bo Japończycy nie wpadli na to, że przecież mamy Olisadebe - najlepszego wówczas
napadziora globu,m a oni nie umieścili go w grze. Uwierzyłem, dałem się załatwić, ale usprawiedliwia mnie fakt,
że byłem nastolatkiem. A teraz? Nie mam takiego alibi.
Do porażek jestem więc
przyzwyczajony, mamy je wpisane w mundialowe przygody XXI wieku. I zamiast iść
tym tropem, znów zmasowana akcja wtłaczania mi do głowy mundialowej gorączki na
każdym kroku ze wszystkich możliwych źródeł (billboardy, TV, Internet) powiodła
się i we wtorek zasiadłem przed telewizorem z nadzieją wymalowaną na twarzy
tylko po to, aby całą przerwę spędzić na balkonie i ćmić fajki, klnąc pod
nosem. No porażka, trudno. Nie pierwsza, nie ostatnia. Ale jakże inna od tej z
Portugalią dwa lata temu. Inna, bo oddana walkowerem, bez walki, pomysłu, bez
serca i zaangażowania, czyli tych wszystkich atrybutów, które kibice kochają i
cenią najmocniej.
I to boli najbardziej. Ta
łatwość, z jaką się oddali przeciwnikom. Bo tłumaczenia o najsilniejszej grupie
mundialu nie bolą, tylko śmieszą, podobnie jak wypełnienie założeń w defenzywie
oraz zwolnienie trenera po wszystkim, żeby tylko dać ludowi dowód na to, że
wyciągnięto jakieś konsekwencje. Totalnie nie śmieszy mnie jednak powyższe
zdjęcie. Bije z niego brak szacunku i jakiejkolwiek przyzwoitości.
Kumam, że piłkarze to młodzi, bogaci,
często przystojni, faceci, którzy korzystają z uroków życia, bo któż, mając
podobną sposobność, by tego nie robił. Ale są jakieś granice. Jeśli tydzień
temu spieprzyłeś sprawę po całości, miej choć krztę rozumu i daruj sobie
występy z palmami w tle. Jedź, baw się, zresetuj (jak Panowie powyżej), naładuj
baterie. Ale nie chwal się tym tak otwarcie, poproś też dziewczynę-celebrytkę,
żeby zrobiła sobie chwilę pauzy. Chwilę. Niedługo znów będzie liga, później
wystartuje liga najlepszych, którą skomentuje czerwonoskóry Tomasz, będą mecze
reprezentacji, znów będziesz w centrum uwagi, a smród będzie mniejszy.
Mam nadzieję, że każdy kibic
zapamięta ten obrazek. Te wesołe buźki, powyginane palce i spojrzenie mówiące:
"Siema mordeczki, jestem królem życia". Ja zapamiętam. We wrześniu
znów będą na topie, już media zadbają, aby na nowo nakręcić maszynę. Kto zagra,
kto nie, jakie ustawienie, jaka taktyka. Znów pobudzą do życia prawie czterdzieści
milionów selekcjonerów. Czterdzieści milionów minus jeden. Dość kurwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz