czwartek, 5 lipca 2018

Frajerzy grają, mistrzowie odpoczywają


Dość mówię. Dość kurwa, bo nóż się otwiera w kieszeni jak się widzi taki brak szacunku i ślepą wiarę w to, że ludzie po raz kolejny dadzą się wyruchać. Niech te zapite gęby zostaną symbolem tego, co się stało w Rosji i tego, co znowu się stanie za miesiąc, rok, dwa, trzy.

Jestem dość stary, więc zdawałoby się, że też rozsądny. Gówno prawda. Okazało się, że jak przychodzi co do czego to jestem tak samo naiwny jak małe dziecko, które przez dwa miesiące poprzedzające mundial ciągnęło rodziców na zakupy, wiadomo gdzie, byle by tylko zgarnąć paczkę naklejek i wlepić je do albumu. I czuło się w kościach, że to jebnie, że to się nie uda, że to nie ten zespół walczaków, co gryzł trawę na Euro tylko ekipa gwiazdorów, którzy nasycili się ćwierćfinałem. A mimo to, jak tylko poczuło się atmosferę dnia meczowego, człowiek popędził wywiesić flagę na balkon, pomalować ryja na biało-czerwono, browar pyk i jedziemy! Gra Polska, więc wszystkich nas łączy piłka, także do boju Nasi!

Jestem dość stary, więc zdawałoby się, że też rozsądny. Gówno prawda. Znów dałem się wydymać, jak Engelowi, co mi w 2002 roku naopowiadał, że jedziemy do Azji po puchar, bo każda drużyna, która gra na mistrzostwach świata gra o puchar. Był to pierwszy mundial w moim świadomym życiu, więc nie dziwota, że apetyt był ogromny. Nie dziwota też, że całe swoje (niewielkie) kieszonkowe ciułałem, żeby potem przewalić na monety z podobiznami moich bohaterów. W ISS Pro Evolution Soccer (taka zajebista gra ze stajni Konami) grałem tylko Polską, którą oczywiście musiałem nieco podkręcić, bo Japończycy nie wpadli na to, że przecież mamy Olisadebe - najlepszego wówczas napadziora globu,m a oni nie umieścili go w grze. Uwierzyłem, dałem się załatwić, ale usprawiedliwia mnie fakt, że byłem nastolatkiem. A teraz? Nie mam takiego alibi.

Do porażek jestem więc przyzwyczajony, mamy je wpisane w mundialowe przygody XXI wieku. I zamiast iść tym tropem, znów zmasowana akcja wtłaczania mi do głowy mundialowej gorączki na każdym kroku ze wszystkich możliwych źródeł (billboardy, TV, Internet) powiodła się i we wtorek zasiadłem przed telewizorem z nadzieją wymalowaną na twarzy tylko po to, aby całą przerwę spędzić na balkonie i ćmić fajki, klnąc pod nosem. No porażka, trudno. Nie pierwsza, nie ostatnia. Ale jakże inna od tej z Portugalią dwa lata temu. Inna, bo oddana walkowerem, bez walki, pomysłu, bez serca i zaangażowania, czyli tych wszystkich atrybutów, które kibice kochają i cenią najmocniej.

I to boli najbardziej. Ta łatwość, z jaką się oddali przeciwnikom. Bo tłumaczenia o najsilniejszej grupie mundialu nie bolą, tylko śmieszą, podobnie jak wypełnienie założeń w defenzywie oraz zwolnienie trenera po wszystkim, żeby tylko dać ludowi dowód na to, że wyciągnięto jakieś konsekwencje. Totalnie nie śmieszy mnie jednak powyższe zdjęcie. Bije z niego brak szacunku i jakiejkolwiek przyzwoitości.

Kumam, że piłkarze to młodzi, bogaci, często przystojni, faceci, którzy korzystają z uroków życia, bo któż, mając podobną sposobność, by tego nie robił. Ale są jakieś granice. Jeśli tydzień temu spieprzyłeś sprawę po całości, miej choć krztę rozumu i daruj sobie występy z palmami w tle. Jedź, baw się, zresetuj (jak Panowie powyżej), naładuj baterie. Ale nie chwal się tym tak otwarcie, poproś też dziewczynę-celebrytkę, żeby zrobiła sobie chwilę pauzy. Chwilę. Niedługo znów będzie liga, później wystartuje liga najlepszych, którą skomentuje czerwonoskóry Tomasz, będą mecze reprezentacji, znów będziesz w centrum uwagi, a smród będzie mniejszy.

Mam nadzieję, że każdy kibic zapamięta ten obrazek. Te wesołe buźki, powyginane palce i spojrzenie mówiące: "Siema mordeczki, jestem królem życia". Ja zapamiętam. We wrześniu znów będą na topie, już media zadbają, aby na nowo nakręcić maszynę. Kto zagra, kto nie, jakie ustawienie, jaka taktyka. Znów pobudzą do życia prawie czterdzieści milionów selekcjonerów. Czterdzieści milionów minus jeden. Dość kurwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz